czwartek, 15 maja 2008

Barokowe bibeloty




Ryszard
Kapuściński, "Wojna futbolowa":

"Jesienią roku 1967 wyjechałem na pięć lat do Ameryki Łacińskiej. Moim pierwszym miastem było Santiago de Chile, dziwaczny twór architektoniczny, składający się z miniatury Manhattanu, otoczonej morzem kamieniczek w stylu przewrotnej i kapryśnej secesji hiszpańskiej, z komfortowych i ekskluzywnych dzielnic w rodzaju Los Leones, Apoquindo i Vitacury, oraz nie kończących się drewnianych, szałasowych przedmieść zwanych tutaj callampas, a zamieszkanych przez proletariat, biedotę, a także wszelkie lumpiarstwo. Miałem zawsze Chilijczyków za ludzi spokojnych, łagodnych, a nawet zniewieściałych (w mieście jest mnóstwo zakładów kosmetycznych dla mężczyzn, w których panie robią panom pedicure i malują im paznokcie), dopóki nagle, w dzień po śmierci Salvadora Allende, nie okazało się, że wiele z tych paznokci było wilczymi pazurami. Po przyjeździe do Santiago zgłosiłem się do biura wynajmu mieszkań, w którym otrzymałem plan miasta i odpowiedni spis adresów. Zacząłem teraz wyszukiwać wskazane mi domy i oglądać oferowane do wynajęcia mieszkania. W ten sposób odkryłem zupełnie nie znany mi świat. Właścicielkami tych mieszkań były wiekowe damy, wdowy, rozwódki, stare panny, w czepkach, w etolach, w bamboszach. Po przywtaniu pokazywały nieprawdopodobnie zagracone pokoje, potem wymieniały jakąś fantastyczną sumę pieniędzy, którą należało im się wpłacać jako komorne, a wreszcie podsuwały kontrakt, zawierający, poza warunkami umowy, spis rzeczy znajdujących się w mieszkaniu. Była to gruba księga, opasły tom, który w ściśle paranoicznym sensie mógł stanowić pasjonujący, psychologiczny dokumet o tym, do jakiego szaleństwa może doprowadzić człowieka chciwość i żądza posiadania zupełnie niepotrzebnych rzeczy. Strona po stronie ciągnął się spis setek, a dalej już tysięcy bezsensownych drobiazgów, kotków, figurek, podstawek, makatek, obrazków, dzbaneczków, oprawek, ptaszków ze szkła, z pluszu, z mosiądzu, z filcu, z plastiku, z marmuru, z wiskozy, z kory, stearyny, satyny, lakieru, papieru, z orzechów, z wikliny, z muszelek, z fiszbinu, z entliczek-pentliczek, z bomby, trąby, hektabomby. Każde z tych mieszkań było szczelnie, pod sufit zapełnione składem tych rupieci, ugniatanym, upychanym kłębowiskiem bubli, gadgetów, hocków-klocków, przy czym najmniejsza nawet bzdurka, mówiły panie, była bezcenną, prześliczną i wzruszającą. Później już zaobserwowałem, że w tych mieszczańskich dzielnicach trwa nieustający obieg nikomu niepotrzebnych rzeczy, że przy każdej okazji otrzymuje się nikomu niepotrzebną rzecz, a zwyczaj nakazuje, aby natychmiast zrewanżować się prezentem w postaci nikomu niepotrzebenej rzeczy, która zostanie postawiona (położona, powieszona) obok innych nikomu niepotrzebnych rzeczy, co po latach zapobiegliwego zbierania (kupowania, zdobywania) zamieni każde mieszkanie w wielki magazyn nikomu niepotrzebnych rzeczy. Później również zauważyłem, że połowa sklepów w tych dzielnicach zajmuje się wyłącznie sprzedażą wszelkich bibelotów, maskotek i chichotek i że jest to wspaniały interes przynoszący krociowe dochody. Po latach wśród Afrykańczyków, dla których [...] jedyną własnością była drewniana motyka, a jedynym pożywieniem zerwany z krzewa banan, ta absurdalna lawina rekwizytów, która zwalała się na mnie po otwarciu każdych drzwi, miażdżyła mnie i zniechęcała. Ratowałem się myślą, że jest to fałszywe wejście w tamten świat, który – tłumaczyłem sobie – musi wyglądać inaczej.

[...] W rzeczywistości jednak mieszkania tych staruszek były tylko chorobliwie i kiczowato wynaturzoną menifestacją tego, co jest kluczem do Ameryki Łacińskiej – a jest nim powszechnie tu rządzący barok. Barok nie tylko jako styl tworzenia i myślenia, ale również jako ogólna nadmiernośći eklektyzm. Wszystkiego tu dużo i wszystko przybiera postać przesadną, wszystko chce się nam narzucić, zaszokować i przytłoczyć. Jak gdybyśmy mieli słaby wzrok, słaby słuch, słaby węch i coś, co wystąpiłoby w formie umiarkowanej i skromnej, zostałoby po prostu nie zauważone. Jeżeli dżungla – to olbrzymia (Amazonia), jeżeli góry – to gigantyczne (Andy), jeżeli równina – to bezkresna (pampa), jeżeli rzeka – to największa na świecie (Amazonka). Ludzie wszelkich możliwych ras i odcieni skóry – biali, czerwoni, czarni, żółci, Metysi, Mulaci. Wszelkie kultury – indiańska, anglosaska, hiszpańska, luzytańska, francuska, hinduska, włoska i afrykańska. [...]Nadmiar bogactwa i nadmiar nędzy. Przez ten świat nie można przejść ze spokojnągłową i obojętnycm sercem [...]."


***

Mój pierwszy pobyt w Ameryce Południowej również zaczęłam od Santiago. Nie był to, jak u Kapuścińskiego, pobyt pięcioletni, ale również zdążyłam zaobserwować parę typowych zjawisk charakterystycznych dla tych spokojnych i łagodnych ludzi. Co prawda nigdy nie natknęłam się na salon kosmetyczny dla mężczyzn, dlatego na pewno nie nazwałabym Chilijczyków zniewieściałymi, ale wszelkiego rodzaju bibeloty zbombardowały mnie zaraz po przekroczeniu progu chilijskiego domu w dzielnicy Providencia. Nie została ona wymieniona przez Kapuścińskiego w szeregu ekskluzywnych dzielnic, bo w rzeczywistości do nich nie należy, lecz zachowuje jeszcze pozory luksusu, a jej mieszczański klimat unosi się w powietrzu i daje wyczuć w grzecznie poustawianych domach jednorodzinnych z wykrochmalonymi firankami w oknach. A za tymi wykrochmalonymi firankami czai się,
tak jak pisał Kapuściński, rój niepotrzebnych nikomu rzeczy (ale tylko z naszej perspektywy są one nikomu niepotrzebne).

Pokój, w którym mieszkałam, pełen był porcelanowych lalek:



Każdy pakunek ma swoją opiekunkę – porcelanową lalkę z ludzkimi włosami.




Na pierwszym planie: koszyk z wielkanocnymi pisankami


były to lalki-Mulatki, lalki-Murzynki, lalki-anglosaskie arystokratki, lalki-Indianki, lalki wszelkiej maści i we wszystkich rozmiarach. Pani domu najbardziej była jednak dumna z prawdziwych ludzkich włosów, którymi mogły się te lalki pochwalić oraz z tego, że każda sukienka była dla nich specjalnie szyta na miarę. Kiedy nastały święta Bożego Narodzenia, lalki wyprowadziły się ode mnie z pokoju i zaludniły przedpokój pilnując świątecznych prezentów. Każdy pakunek miał swoją opiekunkę – porcelanową lalkę z ludzkimi włosami. I była to rzeczywiście barokowa kompozycja, w której obok lalek pani domu poustawiała figurki pana Jezusa (peruwiańskie), figurki Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków (kupione w Australii), a nawet koszyk z wielkanocnymi pisankami przywiezionymi z Polski.


Peruwiańska figurka pana Jezusa



Figurki Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków


Tak mniej więcej wyglądała bożonarodzeniowa kompozycja w pewnym mieszczańskim domu w Providenci. Od wspomnianego przez Kapuścińskiego sześćdziesiątego siódmego roku (a minęły już cztery dekady) niewiele się zmieniło w mentalności pewnych mieszkańców Santiago. Króluje idea baroku, przepychu, nadmiaru, pomieszania z wymieszaniem i chomikowania wszelkiego rodzaju bibelotów.

Ale myślę sobie, że musi być dla tego jakieś wytłumaczenie.

Jeśli kilka razy do roku w Chile trzęsie się ziemia albo jeden z wielu drzemiących wulkanów dostaje niespodziewanej czkawki, wypluwając z siebie zabójcze popioły (o czym pisze na swoim blogu Tierralatina tu i tu), to może takie obsesyjne i paranoiczne zbieractwo jest swego rodzaju zaklęciem, demonstracją tego, że nawet w obliczu grożących niebezpieczeństw, człowiek nie chce żyć prowizorycznie i “na chwilę”, che akumulować wszelkie niepotrzebne rzeczy, żeby oddalić od siebie widmo opuszczania w pośpiechu swojego dobytku. Chowa się za parawanem uzbieranych gratów, żeby zakląć siły natury?

Można też tak sobie to tłumaczyć...

23 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bardzo ciekawy wpis, oddajcy czar Ameryki Pld, w ktorej wierzymy, ze lalki uchronia nas przed kataklizmami :) no i ten latynoski przesyt, ta barokowa tandeta, te kolory, ech jak mi tego brak w poukladanej Francji :)

Aleksandra pisze...

Tego klimatu bardzo mi brakuje odkad wrocilam do Polski, ale coz.. teraz to ja zaczelam zagracac swoj pokoj latynoskimi bibelotami. "Niepotrzebnymi" - moglby powiedziec jakis racjonalnie myslacy czlowiek.
Pozdrawiam :)

Anonimowy pisze...

No dobra, ale czy powrot do Polski i brak nowych wpisow przez 10 dni oznacza zawieszenie bloga?

Aleksandra pisze...

@Confusao:
hmmmm...rzeczywiscie teraz mniej mam czasu na pisanie bloga, ale bede nadal umieszczac nowe wpisy, tylko pewnie z mniejsza czestotliwoscia, ze wzgledu na mniej wolnego czasu i na zmiane krajobrazu za oknem (to juz nie widok na Avenida Pedro de Valdivia w Santiago...niestety). Ale w planach powrot w tamte bliskie mi strony, wiec pewnie bedzie wkrotce reaktywacja ;)
Serdecznie pozdrawiam!

Unknown pisze...

Musze jeszcze jeszcze raz przeczytac Kapuscinskiego. Swietny cytat. Moze rzeczywscie mozna to tak tlumaczyc i jeszcze dodac, ze otaczaja sie tandenta bo jak ich dom jutro zmiecie, to przynajmniej rzeczy tam pozostawione, nie beda duzo warte :).

la polaquita pisze...

Więc wróciłaś do Polski?? Na jak długo? A co sprawa USA???

Ja też się bardzo przywiązuję do rzeczy, więc chyba trochę rozumiem te latynoską tendencję do zagracania mieszkań. Gromadzenie, kolekcjonowanie chyba daje jakieś poczucie pewności, stabilności w tym niestabilnym życiu, dokładnie tak jak napisałaś. Jest chyba też i druga strona medalu - nadmiar rzeczy strasznie przytłacza, ogranicza wolność ruchu, ja przynajmiej tak to odczuwam (zwłaszcza przy przeprowadzkach:)) Dlatego ostatnio staram się kupować jak najmniej, ale za to za każdym razem keidy przechodzę koło sklepu z fajnymi kubkami czy czajniczkami czuję się jak narkoman na głodzie:).
W Kolumbii natomiast w domach krewnych Chiquita nie widziałam takiego barokowego natłoku, o jakim piszesz. Było tam oczywiście dużo drogich rzeczy, włączając w to jakieś wykopaliskowe miski i wazy, ale wydawało mi się, ze zostały wybrane po to, by pasowały do wyszukanego smaku, w jakim urządzone było mieszkanie, a nie zeby miały jakąś sentymentalną wartość.
Pozdrawiam Cię i tez życzę, żeby ci polskie krajobrazy nieodebrały natchnienia do pisania! :)

Aleksandra pisze...

@Bartek:
o ile sie nie myle, to Kapuscinski nie pisal juz wiecej na temat Chile.
Chociaz kojarze, ze w "Chrystusie z karabinem na ramieniu" pojawia sie pewna ocena Allende (w porownaniu z Guevara). Nawet znalazlam link odsylajacy do tego fragmentu: http://serwisy.gazeta.pl/kapuscinski/1,23083,451062.html
Pozdrawiam!

Aleksandra pisze...

@Polaquita:
no coz, brak tematow na biezaco podzialal na mnie sennie. Teraz pozostaje mi tylko przeszperanie albumow, zeby pozostac w temacie Chile...I powtorne odkurzenie wszelkich bibelotow przywiezionych stamtad - wtedy moze znajde jakis interesujacy temat :)
Saludos!

Anonimowy pisze...

a tu? co taka cisza? hę:)?

Anonimowy pisze...

kochana tez tak mam, jak mi sie nie chce pisac to nie pojdzie i juz, nie ma co sie zmuszac, tylko bede czasem sprawdzac czy zyjesz :)

Anonimowy pisze...

No tak... Ja tez ostatnio nie aktualizowalem i teoretycznie tez powinienem sie juz bronic, ale por favor! 15 maja?! Juz 2 miesiace minely, moze chociaz kilka zdjec.

Anonimowy pisze...

Mam nadzieję, że będziesz nadal pisac, ten blog o Chile jest bardzo dobry, byłam tam trzy miesiące temu podróżując wzdłuż kraju autostopem, i Twoje uwagi są niezwykle trafne i autentyczne. Dla mnie to kraj idealistów, mimo kapitalizmu i różnic społecznych, nigdzie nie spotkałam ludzi tak otwarcie rozmawiających o własnej historii i tożsamości, młodzi Polacy nie przejmują się tak komunizmem (który stał się nostalgicznym PRL-em), jak Chilijczycy ciągle pamiętający Pinocheta.

Anonimowy pisze...

Szkoda, że zawiesiłaś bloga... Wierzę, że mogłabyś się jeszcze wieloma ciekawymi spostrzeżeniami, uwagami, przemyśleniami związanymi z Chile podzielić. Jako że ój chłopak stamtąd pochodzi i tam będę układać swoje życie w niedalekiej przyszłości zależy mi o informacjach właśnie takich jakie zamieszczałaś... Życiowych i takich "Twoich". Mam nadzieję, że jeszcze zaglądasz tu czasami i skrobniesz coś? :)

Aleksandra pisze...

Moze niedlugo zaczne znow cos tu umieszczac, choc rzeczywiscie pol roku w ogole tu nie zagladalam... :)

Marta pisze...

Olu, proszę proszę proszę, napisz znów coś... Jestem miłośniczką numer jeden Twojego stylu pisania! Wybieram się do Chile latem 2010 roku do mojego narzeczonego. Może nawiązałybyśmy jakiś kontakt, mailowy na przykład? martusiaa.s@gmail.com
Liczę na to, że jeszcze tu zaglądasz...
Serdecznie Cię pozdrawiam, Marta.

niewiasta67 pisze...

proszę znów zacząć pisać!

Bartosz pisze...

Trafnie.

Okna Szczecin pisze...

Czekam na następny wpis.

Честерфилд мебель pisze...

Wszedłem na tę stronę www przez Google, nie powiem nietypowa :)

Tanie ulotki warszawa pisze...

Częściej powinny pojawiać się tak dobre wpisy:)

Projektowanie wnętrz Poznań pisze...

Fajnie postujesz.

Anonimowy pisze...

Zaciekawiłeś mnie tym, jakie teksty tutaj piszesz . Może zaciekawisz się rónież i moim blogiem.

Biuro rachunkowe Szczecin pisze...

Pozostawie bez komentarza, ale z małym śladem, że mi się podoba:)