środa, 27 lutego 2008

Wspominam północne Chile

muzyka: Marisa Monte

sobota, 23 lutego 2008

Rok temu w Peru


wioska Ollantaytambo w południowym Peru


Na jakiejkolwiek szerokości geograficznej ludzie żyją swoim życiem, swoim rytmem, w swoim klimacie.

czwartek, 21 lutego 2008

Reasumując

muzyka: Silvio Rodriguez

wtorek, 19 lutego 2008

Wprawdzie daleko stąd do Rio de Janeiro…




…ale także tutaj, na północy Chile, ludzie świętują na swój sposób karnawał. I z pewnością nie ma on wiele wspólnego z brazylijskim szałem ciał, ale przecież co kraj to obyczaj. Brazylijczykom każdy kraj może pozazdrościć sukcesów w piłce nożnej i hucznego karnawału, a Chile nie jest w tej kwestii wyjątkiem.


Na początku lutego przypadkiem udało mi się być świadkiem przy obchodach karnawału w małej andyjskiej wiosce na płaskowyżu chilijskim. Wioska ta, o bardzo ciekawej nazwie Machuca (tak, dokładnie tak, jak tytuł znanego filmu Andresa Wooda), znajduje się kilkadziesiąt kilometrów na północ od San Pedro de Atacama i obecnie zamieszkała jest zaledwie przez garstkę ludzi. Znaczna część z nich zdecydowała się opuścić wioskę i wyemigrować do miast, gdzie istnieje większe prawdopodobieństwo zatrudnienia. Lecz każdy z mieszkańców wioski w okresie karnawału i innych ważnych świąt wraca do Machuki na wspólne biesiadowanie.

Uprzedzam: nie będzie tu klimatów jak z Cejrowskiego. Nie będzie szamanów, zaklinaczy wężow ani małpich móżdżków na deser. I mimo że karnawał w wiosce Machuca nie był szczytem egzotyki, to jednak mam pewność, że uroczystość ta w wykonaniu mieszkańców Machuki nie była spreparowanym pod publiczkę występem, tylko autentycznym przejawem krzewienia tradycji. A fakt, że życie i obyczaje współczesnych Indian również powoli ulegają wpływom wszechobecnej globalizacji, nie jest żadnym odkryciem Ameryki.



Ludzie ubrani w normalne dresy i bluzy, popijając piwko z puszek (bo tańsze i mniej pracochłonne niż przygotowanie chichy domowej roboty) ustawiają na środku wioski krzyż zdobiony trawą, kwiatami i chlebem. Przed każdym łykiem piwa czy wina, spluwają na ziemię lub podlewają nim krzyż, ku czci Pachamamy (Pachamama lub Matka Ziemia – w kulturze inkaskiej jest boginią ziemi, zapewniającą żyzność pól i płodność). Mieszkańcy Machuki niewinnie i niepostrzeżenie mieszają dwie religie: prekolumbijską i katolicką. Religia, w której czczą Pachamamę, przeplata się swobodnie i uzupełnia z wiarą w Chrystusa narzuconą przez kolonizatorów i misjonarzy hiszpańskich. Skąd bowiem krzyż na środku wioski i jednoczesne śpiewy ku czci inkaskiej boginki?

Najważniejsza osoba we wiosce intonuje pieśni, podczas gdy pozostali wtórują jej “tańcem”. Choć czy można nazwać to tańcem, sami ocenicie.





Według badań Narodowego Instytutu Statystyki (El Istituto Nacional de Estadísticas, INE) przeprowadzonych w 2002 roku zaledwie 4,6% ludności chilijskiej to ludność rdzenna. Cztery spośród nielicznych już grup etnicznych zamieszkujących Chile znajdują się na północy kraju: Indianie Aymara (ok. 48000 osób), Atacameños (ok. 14000), Quechuas (ok. 6000) i Collas (ok. 1700 osób).

Indianie Aymara zamieszkujący chilijskie tereny płaskowyżu (wys. 4000 m n.p.m.) oprócz Pachamamy uznają także duchy gór (los mallkus). Każdy mallkus lub duch, który mieszka we wnętrzu gór ma swoje własne imię. Góry mogą być rodzaju żeńskiego lub męskiego, a większość świąt im zadedykowanych ma miejsce w miesiącu lutym. Uroczystości ku czci Pachamamy natomiast odbywają się w okresie siewu i żniw.


Machuca


poniedziałek, 18 lutego 2008

Pisarze na export

Większość pisarzy chilijskich, którym udało się zyskać sławę poza granicami Chile, nie napisała swych głównych dzieł literackich we własnym kraju. Pisarze, których książki można znaleźć w księgarniach w Singapurze, Rzymie lub Warszawie, tacy jak Antonio Skármeta, Isabel Allende czy Luis Sepúlveda, po 1973 roku (w którym obalono socjalistycznego prezydenta Salvadora Allende) nie darzyli sympatią chilijskiego rządu. Większość z nich zdecydowała się na emigrację, jedni dobrowolnie, drudzy przymusowo, każdy z nich znalazł swój drugi dom jeśli nie w Europie, to w Stanach Zjednoczonych czy innych krajach Ameryki Południowej. Każdy z nich otwarcie sprzeciwstawiał się militarnym rządom generała Pinocheta.

Chile jest dość specyficznym krajem jeśli chodzi o rozwój narodowej kultury. Prawie wszyscy artyści byli opozycjonistami lub uchodźcami politycznymi podczas niespełna dwudziestoletniej dyktatury. Sytuacja ta przypomina nieco naszą polską scenę artystyczną, jeśli pomyśli się o takich reżyserach jak np. Kieślowski czy Polański. Również ich największe dzieła powstały dopiero za granicą.



  • José Donoso (ur. w 1924 r. Od 1967 do 1981 przebywał na emigracji w Hiszpanii, a w 1973 roku, po zamachu stanu, ogłosił się uchodźcem politycznym), autor książek: “Ta niedziela”, “Miejsce bez granic”, “Plugawy ptak nocy”, “Moja osobista historia boomu”, “Ogród tuż obok”.

  • Antonio Skármeta (ur. w 1940 r. Po zamachu stanu dobrowolnie opuścił Chile wraz ze swą rodziną, zamieszkał w Niemczech), autor książek “Taniec Victorii”, “Listonosz Nerudy”, “Ślub poety”. Jego książki doczekały się tłumaczeń na 28 języków.

  • Isabel Allende (ur. w 1942 r. W dwa lata po obaleniu rządów Salvadora Allende, jej wuja, wyemigrowała do Wenezueli, obecnie mieszka w Stanach Zjednoczonych), autorka takich bestsellerów jak “Dom duchów”, “Miłość i cienie”, “Ewa Luna”, “Opowieści Ewy Luny”, “Niezgłębiony zamysł”, “Paula”, “Afrodyta”, “Córka fortuny”, “Portret w sepii”, “Miasto bestii”, “Zorro”. Jej książki można przeczytać w 35 róznych językach.

  • Luis Sepúlveda (ur. w 1949 r. Po zamachu stanu w 1973 r. aresztowany i skazany na 28 lat więzienia. Został zwolniony po odsiedzeniu trzech i wygnany z kraju. Obecnie mieszka w Hiszpanii), autor książek “O starym człowieku, co czytał romanse”, “Podróż do świata na końcu świata”, “Dziennik sentymentalnego killera; Kajman”, “Express Patagonia”, “Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać”, “Przegapienia”. Jego książki zostały przetłumaczone na ponad 40 języków.

  • Marcela Serrano (ur. w 1951 r. W 1973 r. z powodów politycznych wyemigrowała do Włoch), autorka książek “Meksykańska szarada”, “Antigua, moje życie” oraz wielu innych, które do tej pory nie ukazały się w polskiej wersji językowej (np. “El albergue de las mujeres tristes”, “Nuestra señora de la soledad”, “Un mundo raro”). Jej książki można przeczytać w 14 językch świata.

  • Roberto Bolaño (ur. w 1953 r., zm. w 2003 r., Po zamachu stanu w 1973 r. został aresztowany, ale w więzieniu spędził tylko kilka dni. Wyjechał do Meksyku, potem do Europy. Pod koniec lat siedemdziesiątych zamieszkał na stałe w Hiszpanii.) - w Chile wszyscy czytają jego książki “Los detectives salvajes” i “2666”, te jednak nie doczekały się jak dotychczas tłumaczenia na język polski. W Polsce można przeczytać:“Chilijski nokturn”, “Gwiazdę daleką” iMonsieur Pain”.

sobota, 16 lutego 2008

Ludzie Uyuni (Boliwia)


Uyuni robi dosyć dziwne wrażenie: trochę jak na amerykańskich westernach – opuszczone miasteczko, w którym popołudniami zamiera życie i słychać tylko silne powiewy wiatru przemieszczającego z impetem tumany piachu i kurzu. Kiedy czytam informację, że Uyuni to dziesięciotysięczna miejscowość, aż trudno mi w to uwierzyć: wjeżdżając tu można pomyśleć, że wszyscy pozamykali się w swych chałupach, jakby chcieli zaprzeczyć tym statystykom. A jednak: są tu i drobne biura podróży organizujące wyprawy na największe na świecie solnisko, pozostałość po wyschniętym słonym jeziorze, są restauracje, apteka, a nawet bankomat na głównej ulicy.

Uyuni znajduje się na wysokości ponad 3.500 m n.p.m., co zapewne wpływa na to, jak żyją tu ludzie. A jak mogą żyć ludzie na takiej wysokości, kiedy nie można prowadzić zbyt ożywionej rozmowy, bo od razu dostaje się zadyszki, nie wspominając o bieganiu czy wykonywaniu gwałtownych ruchów. Na takiej wysokości człowiek wolniej myśli i wolniej reaguje. Moja reakcja na tę wysokość była podobna: ospale snułam się po rynku, na którym ospałe kobiety w swoich melonikach sprzedawały ziemniaki i przyprawy. I nawet nie było słychać gwaru na tym rynku, nikt się nie awanturował, nie krzyczał, chyba nawet nie targował...

I tak patrzyłam na główną ulicę tego miasteczka, takiego zaspanego i zapomnianego, gdzie ludzie snują się jakby bez celu, przekonani, że i tak nie dadzą rady ani zbyt silnemu wiatru, ani przenikającemu zimnu, ani tej wysokości, na której każdy zapada w zimowy sen.

A że czasem zjawią się jacyś turyści szukający rozrywki? Wtedy bez pośpiechu otworzy się jakąś restauracyjkę, wypierze raz na jakiś czas prześcieradła w hotelu, zarobi parę bolivianos serwując herbatkę z liści koki. A jak turyści odjadą to życie będzie toczyć się tak, jak przedtem: powoli i sennie.


Wioska na płaskowyżu boliwijskim (okolice Uyuni)




Senny rynek w Uyuni



Czarna kropka na mapie Boliwii to właśnie Uyuni

czwartek, 14 lutego 2008

¡Bienvenidos a Bolivia!






Parę dni w Boliwii.

Przypomina mi się pewien epizod, kiedy na lotnisku czekając na samolot z Limy do La Paz pewna zagubiona siostra zakonna pyta o ile godzin do tyłu trzeba przestawić zegarek po wylądowaniu w Boliwii. Zapytany mężczyzna z wielkim rozbawieniem (oraz pokazując swe złote uzębienie) odpowiada: “O ile godzin Boliwia jest do tyłu w stosunku do Peru?? Chyba o jakieś dwadzieścia lat!”.

I dużo jest w tym prawdy.

sobota, 2 lutego 2008

Wakacyjne plany


Czas powoli się kurczy. Staż zakończony, Santiago okiełznane. Luty to dla Chilijczyków taki nasz sierpień: wszyscy właśnie wyjeżdżają na wakacje. Daniel dostał urlop, więc wojaże zaczynają się również dla nas: plecak już prawie gotowy. Plany na najbliższe dwa tygodnie: północne Chile, kawałek Boliwii, liźnięcie północnej Argentyny. Z tego powodu najpewniej nie będę miała możliwości pisać na bieżąco na blogu. Pojawię się tuż po świętym Walentym. Pozdrawiam!



To jest nasz wakacyjny plan