sobota, 16 lutego 2008

Ludzie Uyuni (Boliwia)


Uyuni robi dosyć dziwne wrażenie: trochę jak na amerykańskich westernach – opuszczone miasteczko, w którym popołudniami zamiera życie i słychać tylko silne powiewy wiatru przemieszczającego z impetem tumany piachu i kurzu. Kiedy czytam informację, że Uyuni to dziesięciotysięczna miejscowość, aż trudno mi w to uwierzyć: wjeżdżając tu można pomyśleć, że wszyscy pozamykali się w swych chałupach, jakby chcieli zaprzeczyć tym statystykom. A jednak: są tu i drobne biura podróży organizujące wyprawy na największe na świecie solnisko, pozostałość po wyschniętym słonym jeziorze, są restauracje, apteka, a nawet bankomat na głównej ulicy.

Uyuni znajduje się na wysokości ponad 3.500 m n.p.m., co zapewne wpływa na to, jak żyją tu ludzie. A jak mogą żyć ludzie na takiej wysokości, kiedy nie można prowadzić zbyt ożywionej rozmowy, bo od razu dostaje się zadyszki, nie wspominając o bieganiu czy wykonywaniu gwałtownych ruchów. Na takiej wysokości człowiek wolniej myśli i wolniej reaguje. Moja reakcja na tę wysokość była podobna: ospale snułam się po rynku, na którym ospałe kobiety w swoich melonikach sprzedawały ziemniaki i przyprawy. I nawet nie było słychać gwaru na tym rynku, nikt się nie awanturował, nie krzyczał, chyba nawet nie targował...

I tak patrzyłam na główną ulicę tego miasteczka, takiego zaspanego i zapomnianego, gdzie ludzie snują się jakby bez celu, przekonani, że i tak nie dadzą rady ani zbyt silnemu wiatru, ani przenikającemu zimnu, ani tej wysokości, na której każdy zapada w zimowy sen.

A że czasem zjawią się jacyś turyści szukający rozrywki? Wtedy bez pośpiechu otworzy się jakąś restauracyjkę, wypierze raz na jakiś czas prześcieradła w hotelu, zarobi parę bolivianos serwując herbatkę z liści koki. A jak turyści odjadą to życie będzie toczyć się tak, jak przedtem: powoli i sennie.


Wioska na płaskowyżu boliwijskim (okolice Uyuni)




Senny rynek w Uyuni



Czarna kropka na mapie Boliwii to właśnie Uyuni

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

"A jak mogą żyć ludzie na takiej wysokości, kiedy nie można prowadzić zbyt ożywionej rozmowy, bo od razu dostaje się zadyszki, nie wspominając o bieganiu czy wykonywaniu gwałtownych ruchów."

To nie do konca tak. Ludzie urodzeni i wychowani na takich wysokosciach funkcjonuja na nich zupelnie inaczej niz ci z nizin. Akurat wczoraj mialem o tym rozmowe z kolezanka, z ktora porownywalismy nasze doswiadczenia - jej z Himalajow i moje z Kilimanjaro. Generalnie ktos w dobrej formie po odpowiedniej aklimatyzacji potrafi sobie na takich wysokosciach rowniez niezle dawac rade.

A tak w ogole to spoko foty.

gajowa pisze...

Do tych zdjęć, tego tekstu pasuje piosenka "niech ktos zatrzyma wreszcie świat ja wysiadam..na pierwszej stacji teraz tu" - niesamowicie uspokajająca to byłaby stacja prawda?;-) Oj gdyby np. na placu Barlickiego było tak kolorowo malowniczo i ciepło, szczerze wierze, że nie dałabym się wtedy wyprowadzić z równowagi jak dziś obijana przez zabiegane gospodynie, zirytowanych tłokiem dziadków, niezadowolone z życia babcie, no i te wszechobecne gołębie pokrapiane deszczem...