niedziela, 6 kwietnia 2008

Biskup pozwoli na wyjazd do Chile



Portret Inés de Suarez
autor: José Mercedes Ortega Pereira



Wyobraźcie sobie, że o Waszym wyjeździe do Chile miałyby decydować nie wolny czas ani fundusze, tylko autoryzacja biskupa... Koszmar, a jednak tak było.
Mniej więcej pięćset lat temu, w czasach podboju Nowego Świata.


Historia konkwisty Ameryki Południowej jest napisana językiem mężczyzn. Bohaterami są dzielni hiszpańscy żołnierze, którzy bez cienia strachu, krok po kroku, zdobywają kolejne, co raz to bardziej rozległe tereny Nowego Świata. Ani słowa o kobietach, oczywiście z wyjątkiem opisów pięknych i dzikich Indianek, które wpadają w szpony konkwistadorów jak śliwki w kompot. Konkwista, walki, marzenia o El Dorado, zbroje, konie, napady, gwałty i krew - w taki scenariusz w ogóle nie wpisują się kobiety, które czekają cierpliwie w swych domach na wojujących i niewiernych mężow, haftując i mieszając w garnkach.

Ale jest jedna kobieta, która zaistniała w tym męskim świecie, założyła spodnie, dosiadła konia i ruszyła na podbój Chile. I choć podobno historycy tamtych czasów nie poświęcili jej wiele uwagi, wspominając o niej w dwóch czy trzech linijkach swoich kronik, to jednak ostatnio Inés de Suarez wyszła z cienia i z postaci marginalnej stała się postacią z okładki. A to za sprawą przedostatniej książki Isabel Allende “Inés del alma mía”.

Jej mąż opuścił spokojną wioskę na zachodzie Hiszpanii w poszukiwaniu złota, wyruszył do Panamy, po czym słuch o nim zaginął. Inés wkrótce znudziła się czekaniem i również wyruszyła w podróż, lecz nie w poszukiwaniu złota, lecz zaginionego męża. Nie znalazła go ani w Panamie ani w Wenezueli, a po paru miesiącach znalazła się w Cuzco. Tam dowiedziała się, że jej mąż zginął w bitwie, a wkrótce potem poznała bardzo abmitnego wojownika, jej przyszłego kochanka i założyciela Santiago, Pedro de Valdivię.

Aby móc wyjechać wraz z Pedrem na podbój Chile, Inés musiała uzyskać pozwolenie na piśmie od Francisca Pizarra oraz od biskupa. Prosząc o pozwolenia na wyjazd musiała zadeklarować, że jest wdową po hiszpańskim żołnierzu oraz ma zdolności wykrywania wody płynącej pod ziemią, co było bardzo istotne w perspektywie konieczności pokonania najbardziej suchej pustyni na świecie – Pustyni Atacama. Pizarro i biskup łaskawie wyrazili zgodę: Inés wyruszyła z Pedrem w kierunku dzikich i prawie nieznannych ziem dzisiejszego Chile. W 1541 roku dotarli do doliny Mapocho i tam założyli Santiago de Nueva Extramadura.

O tym głównie opowiada Allende w swojej książce.


Pedro de Valdivia, kochanek Inés de Suarez i założyciel Santiago


Nie mogę się doczekać, kiedy zostanie ona przetłumaczona na polski... Bardzo chciałabym zobaczyć kampanię reklamową “Inés del alma mía” w naszym kraju. Jeśli polscy wydawcy nie zdecydują się na zmianę okładki, może na naszych ulicach zawisną takie ocenzurowane plakaty, jak miało to miejsce w przypadku promocji książki Paolo Coelho “Czarownice z Portobello”.


Od lewej: oryginalna okładka książki
oraz jej reklama na przystanku tramwajowym we Wrocławiu.

Kiedy przetłumaczą Allende na język polski…


Taka jest chyba specyfika naszego kraju. Pruderyjność i lęk przed poruszaniem niewygodnych dla zwolenników Radia Maryja tematów. I taką mamy już opinię, nie tylko w Europie, ale nawet w Chile, w którym może raz na rok pojawi się w gazecie jakaś pospiesznie napisana notka o Polsce, która nie przyciągnie uwagi większości czytelników. No, pod warunkiem, że nie będzie to notka o zakazie rozmów na temat homoseksualizmu w polskich szkołach i na polskich uniwersytetach.

Tak się akurat składa, że niedawno natknęłam się na pewien artykuł, który pojawił się w marcu zeszłego roku w chilijskiej prasie. Polska jawi się w tym artykule jako kraj, w którym pali się na stosie czarownice i książki zakazane przez inkwizycję. W takiej atmosferze mogę się tylko cieszyć, że przed wyjazdem do Chile nie musiałam prosić o pozwolenie biskupa.



"La Tercera" z 21 marca 2007
Kliknij, żeby powiększyć i przeczytać, co o nas piszą…


4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Mam nadzieje że chociaż mają dobre zdanie o nas??
PS. Termin przyjazdu się troszkę przesunął, jako że zdecydowaliśmy się pobrać tu w Angli.
Pozdrawiam i czekam na dalsze artykuły.

Aleksandra pisze...

No to nie pozostaje mi nic innego jak tylko pogratulowac!! Czyli nie jedziecie do Chile w grudniu... Trudno, slub jednak wazniejszy!

Nie wiem, co opowiadala Ci Twoja przyszla zona na tamat opinii Polakow w Chile, ale mnie osobiscie wydaje sie, ze jest ona mieszanka sympatii ze wzgledu na Papieza, entuzjazmu, ze wzgledu na lokalizacje naszego kraju w Europie, oraz odrobiny zbawiennej niewiedzy Chilijczykow na temat Polski (zbawiennej o tyle, ze im mniej sie wie, tym bardziej sie nas lubi).
Tak mi sie przynajmniej wydaje.
I przyjezdzajac do Chile ma sie taki luksus, ze nie musi sie na wstepie odpokutowywac za jakies niezbyt przyjemne stereotypy na nasz temat, tylko mozna swobodnie wybudowac swoj wizerunek tym, co sie soba osobiscie prezentuje. Sadze, ze jest nieco inaczej w krajach Europy Zachodniej.

Serdecznie pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Allende to moja ulubiona pisarka, Ines jest cudowna, polecam, dziwie sie ,ze dopiero ja tlumacza na polski, ja czytalam ja juz rok tem, kupilam w Hiszpanii

Aleksandra pisze...

@Galapagos:
szczerze, to nawet nie wiem, czy tlumacza "Ines" na polski, ja moj egzemplarz kupilam na straganie w Santiago. I tez, raz na jakis czas, lubie sobie poczytac ksiazki Allende.
Pozdrawiam!