środa, 19 marca 2008

Habla Moscú, Escucha Chile





Teraz sprzedam ci ją za trzy tysiące pesos, ale sama zobaczysz, że jak za parę dni biedak umrze, to i ceny jego książek od razu pójdą w górę.” Tak przekonywał mnie sprzedawca na pchlim targu, kiedy zauważył, że spod sterty używanych książek wyciągnęłam “Noches de radio” (“Radiowe noce”) Volodii Teitelboim.

Rzeczywiście, przez ostatni tydzień stycznia nawet prawicowy dziennik “El Mercurio” nie przestawał publikować na pierwszych stronach artykułów o wciąż pogarszającym się stanie zdrowia tego pierwszoligowego chilijskiego marksisty.

Pamiętam również zdjęcie przedstawiające zabawnego staruszka, oprawione w elegancką ramę i wiszące na korytarzu wydawnictwa LOM Ediciones w Santiago, które publikowało jego książki. Tak, zdjęcie Teitelboima wisiało razem z innymi fotografiami współczesnych pisarzy chilijskich współpracujących z wydawnictwem: José Miguel Varas, Francisco Coloane i innych. Teraz dopiero to sobie przypominam.

Drugi tom udało mi się zdobyć nie wydając ani jednego peso: przechodziłam niedaleko wydawnictwa (przystanek metra La República, przy ulicy Concha y Toro) i weszłam na chwilę, żeby przywitać się z ludźmi, z którymi pracowałam w zeszłym roku. No i na pożegnanie Jorge wcisnął mi do plecaka drugi tom “Noches de radio”, bo akurat na składzie było tego dużo, a do tego jeden egzemplarz lekko przybrudzony, więc nie mógł już iść na sprzedaż.

W ten oto sposób jestem w posiadaniu dwóch bardzo ciekawych książek świętej pamięci Teitelboima, który, jak przepowiedział sprzedawca na pchlim targu, umarł w ostatni dzień stycznia.


Noches de radio” to zapis nocnych audycji,
które Teitelboim wysyłał w eter w latach 1973 – 1988.


We wrześniu 1973 Teitelboim przebywał we Włoszech i mimo swych zadeklarowanych szczerych chęci nie mógł wrócić do Chile. Wyjechał do Moskwy i rozpocząl swoją radiową misję: na początku codziennie, potem dwa razy w tygodniu, o drugiej nad ranem radzieckiego czasu (co odpowiadało mniej więcej godzinie dziewiątej wieczorem w Chile) nadawał swoje audycje. Z początku nie wiedział nawet, czy ktokolwiek go słucha. Z czasem zaczął otrzymywać komunikaty, że owszem, ludzie słuchając jego programu “¡Escucha Chile!” (“Słuchaj Chile!”) ryzykują wiele, lecz mimo wszystko wieczorami zbierają się wokół odbiorników radiowych i nastrajają fale na Radio Moskwa.

A on organizował pomoc z zewnątrz, szukał poparcia wśród europejskich polityków, siał propagandę anty-pinochetowską, wyliczał zaginionych i zamordowanych opozycjonistów w Chile, obnażał cały brud i bestialstwo, które rozpętało się w jego kraju po wrześniowym przewrocie.

Był emisariuszem pokrzywdzonych, jako jeden z niewielu mógł głośno krytykować i wytykać błędy; nikt z ludzi mieszkających w Chile nie miał tyle swobody i nikt nie mógł na głos się skarżyć. Teitelboim przed nieruchomym mikrofonem w rozgłośni Radia Moskwa mógł sobie na to wszystko pozwolić, nikt mu nie zagrażał, nikt nie kierował w jego stronę naładowanego karabinu.


Zdjęcie z portalu Memoria chilena


Pod koniec lat siedemdziesiątych zaczął również wydawać pismo “Araucaria de Chile”, publikowane w Paryżu i w Madrycie. Pismo to stało się miejscem debat intelektualistów i artystów latynoamerykańskich, którzy w tamtym czasie żyli na uchodźctwie (wśród nich byli Chilijczycy – José Miguel Varas, Francisco Coloane, Antonio Skármeta, Argentyńczycy – Julio Cortázar i Ernesto Sábato, Urugwajczycy – Eduardo Galeano, Mario Benedetti i Kolumijczyk Gabriel García Márquez).


Zdjęcie z portalu Memoria chilena


W ten sposób był obecny, co prawda nie ciałem, tylko duchem, lecz można sobie wyobrazić, że taka obecność Teitelboima i jego głosu w odbiornikach radiowych mogła dodawać otuchy. Tak jak kiedyś w Polsce z drżeniem serca słuchano informacji nadawanych przez Radio Wolna Europa.




A tu dziesięciominutowy film nagrany w 2004 roku. Ludzie mieszkający w Chile nie mieli dostępu do rzetelnych informacji, dlatego z niecierpliwością oczekiwali na program Teitelboima.
To własnie on, na niecenzurowanym, podawał dane dotyczące zaginionych i zamordowanych. Łatwo sobie wyobrazić, że chilijskie media w czasie dyktatury nie miały tyle swobody, co mieszkający w Moskwie Volodia. O tym właśnie jest ten krótki film.



Volodia Teitelboim wczoraj obchodziłby swoje 92. urodziny. Urodził się w Chillán, na południe od Santiago. Jego rodzice (ojciec pochodził z Ukrainy, matka z Mołdawii) nazwali go co prawda Valentín, ale on postanowił nazywać się Volodia – na cześć Lenina. Był członkiem Chilijskiej Partii Komunistycznej, senatorem, deputowanym, adwokatem, pisarzem, kryrtykiem literackim, wreszcie – spikerem radiowym.

Na język polski została przetłumaczona jego książka “La Semilla en la Arena. Pisagua” z 1957 roku.

Brak komentarzy: