Rzeczywiście, przez ostatni tydzień stycznia nawet prawicowy dziennik “El Mercurio” nie przestawał publikować na pierwszych stronach artykułów o wciąż pogarszającym się stanie zdrowia tego pierwszoligowego chilijskiego marksisty.
Pamiętam również zdjęcie przedstawiające zabawnego staruszka, oprawione w elegancką ramę i wiszące na korytarzu wydawnictwa LOM Ediciones w Santiago, które publikowało jego książki. Tak, zdjęcie Teitelboima wisiało razem z innymi fotografiami współczesnych pisarzy chilijskich współpracujących z wydawnictwem: José Miguel Varas, Francisco Coloane i innych. Teraz dopiero to sobie przypominam.
Drugi tom udało mi się zdobyć nie wydając ani jednego peso: przechodziłam niedaleko wydawnictwa (przystanek metra La República, przy ulicy Concha y Toro) i weszłam na chwilę, żeby przywitać się z ludźmi, z którymi pracowałam w zeszłym roku. No i na pożegnanie Jorge wcisnął mi do plecaka drugi tom “Noches de radio”, bo akurat na składzie było tego dużo, a do tego jeden egzemplarz lekko przybrudzony, więc nie mógł już iść na sprzedaż.
W ten oto sposób jestem w posiadaniu dwóch bardzo ciekawych książek świętej pamięci Teitelboima, który, jak przepowiedział sprzedawca na pchlim targu, umarł w ostatni dzień stycznia.
“Noches de radio” to zapis nocnych audycji,
które Teitelboim wysyłał w eter w latach 1973 – 1988.
We wrześniu 1973 Teitelboim przebywał we Włoszech i mimo swych zadeklarowanych szczerych chęci nie mógł wrócić do Chile. Wyjechał do Moskwy i rozpocząl swoją radiową misję: na początku codziennie, potem dwa razy w tygodniu, o drugiej nad ranem radzieckiego czasu (co odpowiadało mniej więcej godzinie dziewiątej wieczorem w Chile) nadawał swoje audycje. Z początku nie wiedział nawet, czy ktokolwiek go słucha. Z czasem zaczął otrzymywać komunikaty, że owszem, ludzie słuchając jego programu “¡Escucha Chile!” (“Słuchaj Chile!”) ryzykują wiele, lecz mimo wszystko wieczorami zbierają się wokół odbiorników radiowych i nastrajają fale na Radio Moskwa.
A on organizował pomoc z zewnątrz, szukał poparcia wśród europejskich polityków, siał propagandę anty-pinochetowską, wyliczał zaginionych i zamordowanych opozycjonistów w Chile, obnażał cały brud i bestialstwo, które rozpętało się w jego kraju po wrześniowym przewrocie.
Był emisariuszem pokrzywdzonych, jako jeden z niewielu mógł głośno krytykować i wytykać błędy
Zdjęcie z portalu Memoria chilena
Pod koniec lat siedemdziesiątych zaczął również wydawać pismo “Araucaria de Chile”, publikowane w Paryżu i w Madrycie. Pismo to stało się miejscem debat intelektualistów i artystów latynoamerykańskich, którzy w tamtym czasie żyli na uchodźctwie (wśród nich byli Chilijczycy – José Miguel Varas, Francisco Coloane, Antonio Skármeta, Argentyńczycy – Julio Cortázar i Ernesto Sábato, Urugwajczycy – Eduardo Galeano, Mario Benedetti i Kolumijczyk Gabriel García Márquez).
Zdjęcie z portalu Memoria chilena
W ten sposób był obecny, co prawda nie ciałem, tylko duchem, lecz można sobie wyobrazić, że taka obecność Teitelboima i jego głosu w odbiornikach radiowych mogła dodawać otuchy. Tak jak kiedyś w Polsce z drżeniem serca słuchano informacji nadawanych przez Radio Wolna Europa.
A tu dziesięciominutowy film nagrany w 2004 roku. Ludzie mieszkający w Chile nie mieli dostępu do rzetelnych informacji, dlatego z niecierpliwością oczekiwali na program Teitelboima.
To własnie on, na niecenzurowanym, podawał dane dotyczące zaginionych i zamordowanych. Łatwo sobie wyobrazić, że chilijskie media w czasie dyktatury nie miały tyle swobody, co mieszkający w Moskwie Volodia. O tym właśnie jest ten krótki film.
Volodia Teitelboim wczoraj obchodziłby swoje 92. urodziny. Urodził się w Chillán, na południe od Santiago. Jego rodzice (ojciec pochodził z Ukrainy, matka z Mołdawii) nazwali go co prawda Valentín, ale on postanowił nazywać się Volodia – na cześć Lenina. Był członkiem Chilijskiej Partii Komunistycznej, senatorem, deputowanym, adwokatem, pisarzem, kryrtykiem literackim, wreszcie – spikerem radiowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz