wtorek, 30 października 2007

Imigracja i rasizm w Chile

Często można spotkać się ze stwierdzeniem, że Chile jest jak wyspa, a Chilijczycy mają mentalność wyspiarzy. Skąd mogą brać się takie teorie? Ten kraj, który znajduje się na końcu świata i do którego nikt nie trafia przez przypadek, jest oddzielony od reszty kontynentu w szczególny sposób: na północy przez najbardziej suchą pustynię na świecie (jak zwykli mówić o niej zamieszkujący tam ludzie) – pustynię Atacama, od wschodu przez potężne pasmo górskie Andy, od zachodu przez niespokojne fale Oceanu Spokojnego, natomiast od południa przez mrozy Antarktyki.

Można by zarzucić Chilijczykom pewien brak wyobraźni w nazewnictwie regionów geograficznych (jak to możliwe, że ten naród poetów podzielił swój kraj na dwanaście regionów, z których każdy nosi tak niepoetycką nazwę: region I, region II, region III itd z północy ku Ziemi Ognistej), lecz po przeczytaniu pewnej bardzo ciekawej książki Isabel Allende („Mi país inventado”) wiem, że obcokrajowiec nie powinien krytykować Chile. W końcu 15 milionów Chilijczyków robi to od rana do wieczora.


Z tego też względu, chcąc pisać o imigracji i rasizmie w Chile (w związku z czym samoistnie nasuwa mi się mnóstwo zarzutów), posłużę się spostrzeżeniami Isabel Allende, jako że sama nie powinnam wydawać zbyt ostrej krytyki. Co ciekawe, Allende podchodzi z dużą dozą ironii do swojego kraju, w którym nie mieszka już od pamiętnego 1973 roku.

Ale na początek parę moich własnych spostrzeżeń na temat jak postrzegany jest obcokrajowiec w Chile. Pierwsza myśl jest taka: każdy Europejczyk może czuć się dobrze w tym kraju. Często można usłyszeć pytanie w stylu: „Czego człowiek z «Pierwszego Świata» szuka w «Trzecim Świecie»?". Oczywiście zupełnie inne nastawienie mają Chilijczycy w stosunku do swych biedniejszych sąsiadów z Peru czy Boliwii.

Źródła imigracji w Chile

W przeciwieństwie do niektórych innych krajów Ameryki Południowej, do Chile nie dotarła kultura afrykańska (jak np. do Brazylii), ani też wielka emigracja włoska (jak do Argentyny), która może sprawiłaby, że Chilijczycy staliby się bardziej otwarci, dumni i weseli; nie dotarła również fala emigracji azjatyckiej (jak do Peru), by wzbogacić niezbyt urozmaiconą kuchnię chilijską.

Lecz Allende przyznaje, że nawet gdyby ludzie z różnych stron świata chcieliby się osiedlić w Chile, wyniosłe rodziny hiszpańskie od lat mieszkające w tym kraju zrobiłyby wszystko, by ograniczyć jakiekolwiek kontakty z imigrantami (pod warunkiem, że nie byliby to imigranci z północnej Europy – tych bowiem przyjmowano z otwartymi ramionami). Trzeba przyznać, że polityka imigracyjna była w Chile bardziej rasistowska niż w innych krajach Ameryki Południowej.

Przez długi czas w Chile nie byli akceptowani Azjaci, Murzyni i ludzie o bardzo ciemnym kolorze skóry (w tym roku miałam okazję poznać pewne małżeństwo - ona Niemka, on czarnoskóry Amerykanin z USA, z referencjami i wieloletnim doświadczeniem w pracy, a jednak para była tylko na utrzymaniu Niemki, ponieważ gringo od ponad roku nie mógł znaleźć pracy w Santiago. Sam twierdził, że to z powodu jego koloru skóry).

Niemcy

Allende wspomina także o prezydencie Chile, który w XIX wieku wpadł na pomysł sprowadzenia Niemców i przydzielenia im ziem na południu kraju. Tereny te oczywiście należały do Indian Mapuche, ale oprócz nich samych chyba nikt inny o tym nie pamiętał. Celem sprowadzenia Niemców do Chile była chęć poprawy jakości metyskiej krwi poprzez wymieszanie jej z tą pochodzenia teutonicznego oraz wprowadzenie wśród rdzennej ludności takich cech jak punktualność, dyscyplina, pracowitość i ogólny porządek. Władze w tamtym czasie liczyły na to, że odrobina genów germańskich wzmocni i ulepszy geny metysów oraz na to, że imigranci niemieccy będą zakładać rodziny z ludnością autochtoniczną, w wyniku czego będą się rodzić dzieci o blond włosach i błękitnych oczach. I tak się stało na przykład w takich miastach jak Valdivia i Osorno, gdzie do dziś istnieją istne kolonie niemieckie zachowujące swe tradycje i ubierające się w typowe dla XIX-wiecznych Niemiec stroje (widok raczej komiczny).

Druga fala niemieckiej emigracji dotarła do Chile po II wojnie światowej (dlatego jeszcze ostatnich żyjących hitlerowców można spotkać właśnie tutaj).

Anglicy

Również w XIX wieku do Chile przybyli liczni Anglicy, którzy nie potrzebowali wiele czasu na to, aby przejąć kontrolę nad transportem morskim i kolejami oraz nad wieloma transakcjami typu import-export. Niektórzy z ich potomków, którzy do dziś mieszkają w Chile i mają zaledwie resztki angielskiej krwi w żyłach (pozostałość po pradziadkach) i którzy może nawet nigdy nie postawili swej stopy w Anglii (lecz nazywają ją «home») są bardzo dumni z tego, że mówią po hiszpańsku z obcym akcentem oraz z tego, że czytają prasę angielską (która jeszcze niedawno dochodziła do Chile z dużym opóźnieniem).

W zasadzie można powiedzieć, że Chilijczycy lubią Niemców za piwo i würstel, ale w rzeczywistości starają się imitować Anglików. Albo inaczej: uważają się za Anglików Ameryki Południowej. Oto przykład: w 1982 roku Chilijczycy zamiast wesprzeć swoich sąsiadów (Argentynę) w wojnie o Falklandy, wsparli Anglików i od tamtej chwili pani minister Margaret Thatcher stała się serdeczną przyjaciółką generała Pinocheta.

Inne nacje w Chile

Oprócz Niemców, Anglików, Arabów, Żydów, Hiszpanów (najwięcej ich przyjechało po zakończeniu wojny domowej w Hiszpanii) i Włochów dotarli do Chile również emigranci z Europy Środkowej. W większości byli to naukowcy, odkrywcy, profesorowie akademiccy, czasem nawet prawdziwi geniusze (Domejko). Jedyne co mnie zastanawia i nie daje spokoju jest to, że starsze pokolenie Chilijczyków zwykło nazywać imigrantów z krajów, które leżą na wschód od Berlina „iugoslavi”, jako że „slavi” to Słowianie. Ale dlaczego Polacy czy Czesi mieli by być od razu „iugoslavi”? W każdym razie dzisiaj już z takim brakiem rozróżnienia można się spotkać raczej rzadko. Tym bardziej od czasów Wałęsy i Jana Pawła II Polska nabrała takiej wyrazistości, że trudno by ją było wsadzić do jednego worka razem z innymi „iugoslavi”.

Podsumuję więc tylko, że przyjemnie jest być obcokrajowcem w Chile. Ale podkreślam: obcokrajowcem tylko z niektórych krajów.

PS. Sama nie odważyłabym się na tak ostrą krytykę kraju, który niezwykle lubię i którego mieszkańców cenię. Tekst napisałam na podstawie książki Isabel AllendeIl mio paese inventato” (wyd. włoskie). W Polsce ta książka jeszcze nie została przetłumaczona. W oryginale ukazała się w 2003 roku.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ola swietny post, narazie sprawdzam czy bedzie mnie widac:-)

Aleksandra pisze...

No pewnie, ze Cie "widac"! Swoja droga czesto zagladam do Ciebie!

Anonimowy pisze...

bardzo sie ciesze i wiem, ze bywasz u mnie, tymczasem zabieram sie ostro do czytania Ciebie dokladniej:-)pozdrawiam