poniedziałek, 24 grudnia 2007

Chiloé autónomo



Obudź się i powstań Williche, nigdy więcej nie wstydź się

Przypomniała mi się ostatnio pewna rozmowa, a właściwie tylko początek rozmowy między ludźmi z rónych krajów. Każdy przedstawiał się z osobna i mówił skąd jest: z Francji, z Polski, z Niemiec itd, aż ktoś znienacka przedstawił się i powiedział, że jest Sycylijczykiem. Nie Włochem, tylko Sycylijczykiem. Wydało mi się to dziwnie podejrzane, pewnie dlatego, że jestem z Polski, rzadko kiedy słyszy się, żeby jakiś Polak poza granicami Polski określał z taką precyzją swoją tożsamość lokalną: jestem Kaszubem albo Ślązakiem. Za granicą jesteśmy zazwyczaj Polakami, a dopiero w samej Polsce określamy się z większą dokładnością.

Dawno bym zapomniała o tej rozmowie i tym geograficznym uściśleniu, które parę lat temu zwróciło moją uwagę, gdybym nie spotkała się z czymś podobnym przebywając na wyspie Chiloé.

Tak jak Włoch z Palermo czy Cagliari będzie uważał się na pierwszym miejscu za Sycylijczyka lub Sardyńczyka, tak Chilijczyk z wyspy Chiloé będzie nazywał się „el chilote” (mieszkaniec Chiloé), a dopiero w następnej kolejności, i to nie zawsze z przekonaniem, określi siebie mianem Chilijczyka.

I w rzeczywistości los chilotes mają niewiele cech wspólnych z mieszkańcami kontynentu. Nie wydaje się to jednak powodem do rozpaczy, wręcz przeciwnie, los chilotes są niezwykle dumni z bycia wyspiarzami, z własnej mitologii, historii, kuchni i tradycji.

Rozmawiając z paroma przypadkowymi osobami w autobusie na trasie Castro – Ancud i z powrotem, odniosłam także wrażenie, że czasami los chilotes mają zbyt dobre mniemanie na swój temat: jeśli w Chiloé zdarzy się coś niedobrego, kradzież auta, rozbój itp., zwykło się mówić, że to najpewniej wina „tych z kontynentu”, ponieważ los chilotes nie są tak zepsuci, jak „ci z zewnątrz”. Alkoholizm czy narkomania wśród młodzieży również jest plagą, która dotarła na wyspę wraz z przybyciem ludzi spoza wyspy, gdyż wcześniej nie było tylu szkodliwych nałogów w Chiloé.

I tak począwszy od tej dawnej rozmowy z Sycylijczykiem (nie Włochem), następnie słuchając co mają na swój temat do powiedzenia los chilotes, zaczęłam się zastanawiać nad kwestią tożsamości ludzi mieszkających na wyspach.


Chilijczyk czy Chilote?
Odp: Williche


Prawdą jest, że podróż np. z Castro do Santiago jest dla większości mieszkańców Chiloé wyprawą życia. To nie to samo co wsiąść do pociągu z Łodzi do Warszawy i w godzinkę być pod Pałacem Kultury i Nauki. Pewnie przez taką dużą odległość, która dzieli wyspę od stolicy los chilotes czują się jakby na marginesie kraju; kandydaci na prezydentów przyjeżdżają na wyspę tylko przed wyborami, żeby naobiecywać niestworzone projekty ulepszenia komunikacji z wyspą i na wyspie, po czym w równie szybkim tempie po wygranych wyborach zapominają o swych obietnicach, a wyspa nadal żyje swym nieco sennym życiem, bez mostu, który miał powstać i bez nadziei na spełnienie kolejnych obietnic. Jeśli Chile nie interesuje się wyspą Chiloé to dlaczego wyspa Chiloé miałaby interesować się Chile? I dlatego te dwa światy (Santiago, w którym dzieje się wszystko i Chiloé, na której nie dzieje się nic) istnieją bardzo daleko jeden od drugiego (i nie jest to tylko odległość geograficzna).

Taka sytuacja nie jest jednak tylko wynikiem obecnej polityki Chile w stosunku do Chiloé, tylko owocem wieloletnich konfliktów, które kwitły w relacjach kontynent – wyspa – konkwistadorzy.

Na początku wyspa Chiloé była zamieszkała przez indian Huilliche (lub Williche – ludzie z południa) oraz przez indian Chonos. W związku z tym kultura „chilota” jest wynikiem interakcji między tymi dwoma etniami. Ale na tym nie koniec. Indianie Huilliche wyparli indian Chonos, ale jednocześnie napotkali na swym terenie hiszpańskich kolonizatorów oraz misjonarzy, którzy w szybkim tempie narzucili im religię katolicką i zabronili mówić w ich języku (mapuzugun). To była kolejna mieszanka: Huilliche – Hiszpanie, do którzych wkrótce dołączyli Chilijczycy, tworząc wybuchowy efekt: el chilote. El chilote nie mówi już w swoim języku, który został wyparty przez język hiszpański, jednak nadal wierzy w magiczne postaci ze swojej chilotańskiej mitologii, mimo że został mocno schrystianizowany przez misjonarzy. Co ciekawe, Chiloé zostało przyłączone do Republiki Chilijskiej dopiero w 1826 roku, parę lat po uzyskaniu niepodległości Chile.



Kilkaset lat ciągłego mieszania się kultur: rdzennej, hiszpańskiej i chilijskiej, sprawiły, że ludzie zamieszkujący aktualnie wyspę mają swoją specyficzną kulturę, której nie wstydzą się manifestować w bardziej świadomy sposób. Rodzą się nowe wspólnoty, które mają na celu obronę praw ludności rdzennej i jej zwyczajów. Wyróżniają się tym, że ich członkowie są dumni ze swoich tradycji i historii, niektórzy chcieliby nawet widzieć Chiloé jako wyspę niezależną od reszty kraju. Rodzi się coś na kształt zbuntowanego lokalizmu, powrotu do korzeni, dumy z własnej kultury, która przez lata była tłamszona i uważana za podrzędną wobec kultury hiszpańskiej.

W ten właśnie sposób, los chilotes nabywają swoją tożsamość wyspiarzy, dla których stolicą zawsze na pierwszym miejscu będzie Castro, a dopiero potem Santiago.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Najpierw na temat: coś jest w poczuciu odrębności wyspiarzy, ponieważ mam znajomego z Belgii, flamanda, ale nt. odrębności nic nie mówił. Nawet język, którym mówią, jego mama nazywała holenderskm, a nie "flamish". A przypuszczam, że jednak czuje się odrębny od francuskojęzycznych, bo gdy opowiadał o wakacjach, to wyprawa w tamtą część kraju była jakby wycieczką w daleki świat.

A teraz z innej beczki.
Od kilku tygodniu czytam Pani bloga. Trafiłam na niego z prostego powodu: w mojej szkole organizowany jest konkurs wiedzy o Chile. Do wygrania jest wyjazd do Chile dla jednej osoby w ramach jakiejś tam współpracy naukowej liceów. Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale tak jest. Póki co, przeszłam do 2. etapu(czyli ten blog ma funkcję edukacyjną;) ). Teraz muszę przygotować prezentację(na 8.01), która zadziwi osoby, mające o Chile dość duże pojęcie. Mam w związku z tym pokorną prośbę: czy mogłaby Pani zasugerować mi, to najbardziej byłoby odpowiednie? Nie mam zielonego pojęcia, a czas nagli. O zdjęcia z targów rzemiosła nie śmiem prosić, chociaż krowioskórne wyroby są niesamowite:)

Z góry dziękuję za poradę :)
mój mail:
USUŃ_TOjojo7@vp.pl

Anonimowy pisze...

Nie ma problemu, zaraz skontaktuje sie z Toba mailowo. Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Hej!

Świetny blog :) Nie trafiłam jak dotąd (ale też nie wczytałam się jeszcze dogłębnie) na historię wyjazdu do Chile i tak niesamowitego poznania tego "świata na końcu świata" jak to trafnie określił Sepulveda :) Osobiście jestem fanką Chile, Chilijczyków i wszystkiego co chilijskie, jako współlokatorka i przyjaciółka wielu z nich (z Barcelońskich kręgów)...
Bardzo chętnie poznam bliżej osobę, dla której Chile stało się zapewne drugą ojczyzną :) Sama mam nadzieję kiedyś je odwiedzić... i pokochać :)
Te mando un monton de abrazos!

Anonimowy pisze...

"To nie to samo co wsiąść do pociągu z Łodzi do Warszawy i w godzinkę być pod Pałacem Kultury i Nauki"

W godzine? Dawno nie jechalas tym pociagiem, co? ;p

Aleksandra pisze...

@confusao: prawda, prawda, dawno nim nie jechalam! Ale cos obilo mi sie o uszy,ze za pare lat bedzie jezdzil na tej trasie taki superszybki pociag pokonujacy te odleglosc wlasnie w godzine... Choc jeszcze trudno mi w to uwierzyc!

Anonimowy pisze...

Przed wojna jezdzil chyba 50 minut. A jeszcze niecaly rok temu (zakladam, ze juz Cie nie bylo) potrzebowal na to 4 godzin. W piatek wracalem do Lodzi "Przasniczka", czyli tym nowoczesnym i podroz zajela ok 2,5 h. Szkoda, ze w pewnym momencie ogrzewanie wylaczyli...

Anonimowy pisze...

Witam
Ciekawy jestem czy wyrosło coś Pani z tych nasion araukarii, nie jest prawdą że a. araucana rośnie tak wolno (1 cm na 5 lat) natomiast problemem u nas są temperatury ponieżej -20 stopni, araucaria występuje na znacznym obszarze tak że miejsce z którego pochodziły nasiona będzie miało duży wpływ na mroozodporność roślin.