czwartek, 20 grudnia 2007

Tajemnice wyspy Chiloé



Castro, domy budowane na drewnianych palach (palafitos)


Istnieje na południu Chile pewna wyspa, którą trudno jest opisać słowami codziennego użytku.

Kiedy człowiek nie potrafi nazwać roślinności, drzew i ptaków, ani porównać krajobrazu z żadnym dotychczas poznanym, czuje się zagubiony, bo brakuje mu słów, którymi mógłby się posłużyć w opisie takiego miejsca. Kiedy zwiedza się pewne miasta, można je porównywać z tymi poznanymi, nazywać style architektoniczne, typy zabudowy, można je oswoić poprzez odnalezienie czegoś podobnego na mapie własnych doświadczeń i miejsc dobrze znanych. Przyjazd do Santiago nie wywołuje dużego szoku – można opisać to miasto używając paru prostych porównań:

- pewne dzielnice nowoczesne jak w Nowym Jorku

- inne dzielnice biedne jak fawele w Rio de Janeiro

- rzeka Mapocho przepływająca przez Santiago nie umywa się do naszej Wisły

- korki jak przed Warszawą itp.

Na zasadzie takich porównań ze znanymi miejscami można w prosty sposób oswoić to, co nieznane i poczuć grunt pod nogami.

Na wyspie Chiloé nagle poczułam się zagubiona, bo brakowało mi słów, żeby opisać tamtejszą przyrodę, każde drzewo wydawało mi się nieznane, nawet krowy muczały w innym języku, a domków rozsianych po całej wyspie nie udało mi się porównać z żadnymi zabudowaniami ani w naszej Zawoi ani nigdzie indziej.

Żeby napisać parę słów o Chiloé trzeba poszerzyć własny zasób słów, wzbogacić go o nowe nazwy odcieni, dźwięków, zjawisk atmosferycznych, które wybiegają daleko poza schemat: słonecznie, pochmurno, deszczowo.

Trzeba także przygotować się na odbiór paru drobnych szczegółów ludzkiego usposobienia: opanowania, bezinteresowności czy cierpliwości, która nie zna granic (jak można być niecierpliwym i nieopanowanym mieszkając na wyspie, na której przez większą część roku pada deszcz, a po nim nagle przychodzi upał, po którym może zerwać się porywisty wiatr gotowy za chwilę przynieść kolejną ulewę?).


niedaleko Achao

W najprostszy sposób można powiedzieć, że wyspa Chiloé jest magiczna.
Począwszy od drewnianych chałup pomalowanych na wszystkie możliwe kolory, a skończywszy na niezwykłej mitologii, w którą wciąż wierzy wielu rybaków wypływających na połów wtedy, gdy ujrzą bajeczną syrenę Pincoyę skierowaną twarzą w kierunku morza (znak, że połowy będą obfite), wszystko na tej wyspie wydało mi się trochę jak nie z tej ziemi.

Na taki a nie inny odbiór wyspy wpłynęło towarzystwo osób, które zechciały opowiedzieć mi coś więcej na temat życia na tym chilijskim archipelagu.

W poznaniu Chiloé i jego mieszkańców pomogła mi przede wszystkim Alejandra Leighton Naranjo, antropolożka z Punta Arenas, która od piętnastu lat mieszka w Castro i pracuje w służbie zdrowia, zajmując się kwestią zintegrowania medycyny "oficjalnej" z medycyną praktykowaną przez indian Mapuche.


port w Achao

Problem jest dosyć poważny, a projekt zintegrowania obu metod leczenia wymaga dużo pracy zarówno od lekarzy, którzy po ukończeniu studiów medycznych decydują się pracować na wyspie, jak i od miejscowej ludności, która często z większym zaufaniem podchodzi do „znachorów”, niż do lekarzy z dyplomem.

W przypadku niektórych chorób, które są zidentyfikowane tylko w danej społeczności i uwarunkowane kulturą ludzi mieszkających na wyspie, lekarze w szpitalach muszą odsyłać pacjentów do znachorów, bo tylko oni potrafią wyleczyć pewne dolegliwości (jak np. „susto”, czyli „strach”, kiedy dziecko przestraszy się czegoś, czego potem nie potrafi zapomnieć, budzi się w nocy i dostaje drgawek. Według oficjalnej medycyny może być to padaczka – objawy są te same, lecz zastosowanie tradycyjnych metod leczenia nie pomoże w przypadku, kiedy pacjent jest przekonany, że choroba, która go dręczy to nie padaczka, tylko „susto”, i twierdzi, że tylko znachor potrafi go wyleczyć).

Większość znachorów (w języku indian Mapuche nazywani są „machi” – wym. maczi) to kobiety, które w młodości otrzymały dar leczenia: zazwyczaj takie „powołanie” przychodzi we śnie. Jednak nie jest to jedyny warunek, który muszą spełnić przyszłe znachorki: powołanie można również odziedziczyć, ale i to nie zwalnia adepta od kilku lat ciężkiej nauki u profesjonalnej machi. Za lata nauki i praktyki zwykle trzeba nauczycielowi zapłacić. Kiedyś za poradę i leczenie znachorkom płaciło się tym, co się miało: ofiarując kury, jajka, sery itp. Teraz jednak znachorki mają cennik swoich usług, ustalone ceny za wizytę i za zioła, które mają pomóc w leczeniu. I tak ceny proponowane przez znachorki są niższe niż te obowiązujące w aptekach.

Machi nie ograniczają się jedynie do używania ziół w swoich metodach leczenia. Oprócz metod naturalnych, znachorki korzystają z mocy duchów i snów. Prowadzą również ceremonie uzdrowienia, które noszą nazwę machitún.

Spotkałam wiele osób, nie tylko indian Mapuche, które mówiły, że rzeczywiście zioła przepisane przez indiańskie znachorki pomogły im wyleczyć wiele dolegliwości: od migreny po reumatyzm czy bóle żołądka.

Czasem jednak machi potrafią tylko zidentyfikować miejsce choroby, lecz wiedzą, że ich pomoc nie będzie wystarczająca. W takich przypadkach wysyłają pacjenta do normalnego szpitala. Czasami bywa na odwrót: lekarze odsyłają do znachorów, kiedy nie wiedzą jak zwalczyć jakąs chorobę oficjalnymi metodami leczenia. W wielu wypadkach jednak bywa tak, że obie metody się uzupełniają: znachorzy mogą współpracować z lekarzami – najważniejsze w końcu jest zdrowie człowieka.

Machi na wyspie Chiloé mają jeszcze dodatkową funkcję: przeciwdziałać przebiegłym sztuczkom złośliwych gnomów (brujos chilotes) zamieszkujących wyspę...

Ale o tym napiszę następnym razem.



PS. Wyspę Chiloé zamieszkuje grupa indian Mapuche zwana Huilliches. Mapuche oznacza „ludzie ziemi”: mapu – ziemia, che – ludzie, podczas gdy huilliche oznacza „ludzie z południa”.


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

ciesze sie ze zaczelas znowu pisac
nie moglam sie juz doczekac
bardzo interesujace spostrzezenia
i komentarze
BRAWO

Anonimowy pisze...

widze, że czeka mnie cudowana lektura:-)