piątek, 28 grudnia 2007

Don Hernán

don Hernán

Chciałabym poświęcić trochę czasu i uwagi pewnej ciekawej postaci, która nie wpisze się pewnie w kanon sztuki chilijskiej ani nie zostawi po sobie śladu w historii tego kraju, lecz dla mnie pozostanie niezwykle barwną osobą w całej swojej zwykłości. Będzie to bardzo prosta historia bez fajerwerków ani żadnych rewelacji, taki codzienny obrazek z życia Santiago.

Don Hernán jest panem od oprawiania obrazów. Któregoś dnia weszłam do jego pracowni, bo musiałam oprawić pewne zdjęcie i potrzebowałam do tego oryginalnej ramy. Wprawdzie szyld wywieszony przed pracownią wyjaśniał (ostrzegał): „Ramy, sztuka religijna”,


mimo to zapukałam i od chwili, gdy don Hernán otworzył drzwi do swojej świątyni, zrozumiałam, że to, co było napisane na szyldzie nie do końca zgadzało się z tym, czym rzeczywście zajmował się ten człowiek.


Prawdziwą pasją don Hernána było malowanie kobiecych aktów, z których był niezwykle dumny, powtarzając co pewien czas: „to takie pięciominutówki, dla ćwiczenia szybkiej kreski”, albo „ta poza trwała zaledwie dwie minuty, no i proszę zobaczyć jaki efekt!”. Cała pracownia była wypełniona tymi kilkuminutowymi aktami, których don Hernán nie przestawał komentować, opowiadając w międzyczasie o swoich studiach na Akademii Sztuk Pięknych w stolicy, jego artystycznych, młodzieńczych wybrykach i bohemii santiaguińskiej z lat sześćdziesiątych.




Moją uwagę przyciągnęło pewne niedbale rzucone płótno, trochę zakurzone i wyglądające jakby miało zaraz posłużyć za ścierkę do wycierania podłogi, gdyby nie pewien zarys postaci, który można było na nim dostrzec. Don Hernán od niechcenia podniósł z podłogi ten skrawek płótna i zapytał, czy słyszałam kiedyś o Violecie Parra. Nie zrozumiał za bardzo mojego entuzjazmu i szybko mi wyjaśnił, że w połowie 1973 roku przyszedł do jego pracowni pewien dziennikarz, który poprosił go, aby oprawić mu to płótno. Wyjaśnił mu, że było to dzieło Violety Parra, przedstawiające postać Jezusa z przechyloną na prawą stronę głową. Don Hernán wyznaczył dziennikarzowi termin, w którym mógł się on zgłosić po odbiór oprawionego płótna. Ale minęła połowa września, płótno czekało gotowe, a dziennikarz się nie zgłaszał. I już nigdy nie przyszedł po odbiór Jezusa Violety Parry, bo nastąpiło w tym czasie zbyt wiele zmian w historii Chile, o których nie trzeba tu pisać.



W taki oto sposób don Hernán został przez przypadek właścicielem płótna, którego wartości do tej pory nie potrafi ocenić. Moim zdaniem wielu kolekcjonerów z Europy (a szczególnie z Francji, gdzie Parra była bardzo ceniona) zapłaciłoby bardzo duże pieniądze za możliwość kupienia tego dzieła. Ale don Hernán jakoś nie może w to uwierzyć, sam znał Violetę z widzenia i nie wyglądała ona na światową artystkę, której prace mogłyby coś znaczyć w Europie (o jak bardzo się on myli!).

Don Hernán nie zarabia wiele i wydaje się szczęśliwy. Nie ma żyłki przedsiębiorcy i nie chce sprzedać płótna Violety Parra, bo sądzi, że nie znajdzie na to kupca, a poza tym nie ma pojęcia jaką cenę mógłby zaproponować. Z resztą wydaje się, że więcej przyjemności od robienia biznesu przynosi mu szkicowanie szybkich kobiecych aktów.

Brak komentarzy: