wtorek, 6 listopada 2007

Chile sto lat temu


Na początku tego roku pracowałam przez pewien czas w wydawnictwie LOM Ediciones w Santiago de Chile. Jest to dość specyficzne wydawnictwo zatrudniające sporą grupę ludzi i specjalizujące się w tekstach o charakterze społeczno-politycznym. Jego założycielami są ludzie, którzy podczas dyktatury Pinocheta byli na uchodźstwie we Francji. Po upadku reżimu wrócili do Santiago i postanowili publikować książki, które przez prawie dwadzieścia lat figurowały na czarnej liście – były zabronione przez panujący ustrój. Większość książek ma charakter rozliczeniowy wobec dyktatury, publikowane są teksty odsłaniające mechanizm brudnej władzy Pinocheta. Ale nie tylko. Wydawnictwo zajmuje się także publikowaniem literatury pięknej (głównie chilijskiej i latynoamerykańskiej), poezji, a także albumów z fotografią na bardzo wysokim poziomie. Na przykład jest pewien bardzo ciekawy album zawierający serię zdjęć z końca XIX i początków XX wieku przedstawiających wymarłe od prawie stu lat plemiona selk’nam. Znając politykę Pinocheta wobec ludności rdzennej łatwo się domyślić, że za jego panowania takich albumów by się nie drukowało. Swoją drogą słowo LOM, które jest nazwą wydawnictwa, oznacza w języku plemion yamana lub yagan po prostu „słońce”.

Pamiętam, że któregoś dnia przez przypadek trafiłam do podziemnego archiwum wydawnictwa, gdzie przy zapachu wilgoci i słabej żarówce jarzeniowej natknęłam się na stare pocztówki przedstawiające Chile lat dwudziestych. Od razu przykuł moją uwagę widok kobiet pracujących w fabryce kapeluszy (wykonujących każdy egzemplarz pojedynczo, własnymi rękami, a nie tak jak dziś, gdy jesteśmy zalewani masową produkcją z Chin),

widok kościoła San Francisco przy skrzyżowaniu ulic Alameda i Londres, z eleganckimi samochodami na pierwszym planie i ludźmi przechadzającymi się bez pośpiechu środkiem ulicy, jakby to właśnie była niedziela (i może wtedy dla ludzi niedziela rzeczywiście była dniem odświętnym),

widok ludzi sprzedających jabłka na targu (Santiago, 1928), przy czym dobrze widać, że sprzedający mają ciemny kolor skóry (różnice klasowe i podział pracy ze względu na rasę są niestety do dziś aktualne),

widok pozującej do zdjęcia rodziny (północne Chile), która swym eleganckim strojem, wykrochmaloną białą sukienką ani stylowym kapeluszem nie zakrywa jednak lichego domu, który stoi za jej plecami (wydaje się, że ten dom przy najmniejszym podmuchu wiatru rozsypie się w drobny pył),

widok ludzi stojących na prowizorycznym mostku u wybrzeża jeziora Llanquihue,

i tych spacerujących po porcie (może to Valparaiso?)

oraz widok czterech mężczyzn, z których trzech najprawdopodobniej unowocześnia drogę z Santiago do Carrascal (1921), a ten elegancki mężczyzna z prawej, to najpewniej człowiek nadzorujący ich pracę

i ostatni widok samolotu lecącego nad Santiago, które wówczas nie miało nawet połowy mieszkańców dzisiejszej stolicy. W dole nie widać wysokich oszklonych wieżowców w centrum miasta, tak jak ma to miejsce dzisiaj.

Dużo się chyba zmieniło od tamtego czasu. Przecież minęło prawie sto lat i już rzadko produkuje się tak piękne, ręcznie robione kapelusze i zamawia koszule na miarę u krawca.

(Zdjęcia pochodzą z Archivo Fotográfico de Universidad de Chile; w formie widokówek zostały opublikowane przez wydawnictwo LOM Ediciones).

Brak komentarzy: