Wczoraj pisałam o spotkaniu z Luisem Navarro, dziś piszę o filmie, w którym go widziałam. „Miasto fotografów” to film o Santiago w czasach dyktatury i o młodych ludziach, którzy swoje aparaty fotograficzne traktowali jak prawdziwą broń. Wychodząc na ulice podczas manifestacji ładowali swoją „broń” dwoma kliszami (na więcej ich nie było stać) i rozpoczynali walkę. Reżyserem filmu jest młody Sebastián Moreno, który stworzył dzieło chóralne, opowieść o ludziach, którzy mieli odwagę dać świadectwo ryzykując wiele.
Wśród fotografów jest wspomniany Luis Navarro, Alvaro Hoppe, Claudio Pérez, Kena Lorenzini oraz wielu innych członków AFI (Stowarzyszenia Fotografów Niezależnych). Każdy z nich ma do opowiedzenia swoją historię, niektórzy nie kryją łez wspomnając przyjaciół, których stracili podczas rządów Pinocheta. Wśród fotografów było także wiele kobiet, nie tylko Chilijek.
Odkąd zagraniczne media zaczęły interesować się brutalnie tłumionymi manifestacjami, niektóre agencje prasowe postanowiły finansować fotografów ze stowarzyszenia AFI wysyłając im klisze. W ten sposób chilijscy fotoreporterzy nie musieli już zważać na brak materiałów. Często zdarzało się, że w czasie manifestacji wojskowi zmuszali ich do wyciągania kliszy z aparatów. Cały dzień biegania z aparatem na nic.
Lecz w niektórych z nich obudziła się pewna obawa: gwarancją udanego zdjęcia była przemoc, krew, momenty, w których ranni cywile legli na ulicach. W pewnym momencie jednen z fotografów stwierdził, że było to zbyt trudne do przezwyciężenia: udane zdjęcie kosztem nieudzielenia pomocy uczestnikowi manifestacji, który wykrwawiał się po silnym kopnięciu policjanta. Wtedy przestał fotografować. Wkrótce potem stracił swojego przyjaciela fotografa podczas jednej z ulicznych zamieszek.
Film Moreno ukazuje środowisko młodych ludzi z pasją, zawziętych i upartych, którzy wybrali artystyczną formę walki z dyktaturą. Wywiady z reporterami przeplatają się z projekcjami zdjęć, rozmowami z osobami fotografowanymi, matkami zaginionych, które do dziś w swych domach zachowują „kapliczki” ze zdjęciami swych synów czy mężów. I nie przestają z nimi rozmawiać nie chcąc uwierzyć w ich śmierć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz