czwartek, 29 listopada 2007

Przy podwieczorku rozmawiamy o Guillerminie



Pan con palta

czyli chleb z awokado
Najsmaczniejszy składnik podwieczorku


Każdego dnia po południu, tak między godziną 16 a 20, Chilijczycy zwykli zasiadać za stołem w celu „tomar once”. Na początku mojej przygody z Chile „tomar once” znaczyło dla mnie tyle co angielskie „five o’ clock”, czyli herbatka z drobną przekąską. I rzeczywiście „once” jest w Chile rytuałem i ceremonią, obowiązkiem i okazją do wspólnego spędzenia popołudnia. Filiżanka herbaty lub kawy, gorący chleb z masłem i zielonym awokado, dżemem lub wędliną – są to typowe składniki codziennego „once”. Jest to na tyle niezobowiązujący podwieczorek, że zwykle zaprasza się kogoś do siebie do domu „para tomar una rica once” (na pyszny podwieczorek).

„Once” oznacza cyfrę 11, dlatego też można by się długo zastanawiać co ma wspólnego popołudniowy podwieczorek z tą liczbą, skoro wcale się go nie spożywa w godzinach przedpołudniowych. Otóż zwrot „tomar once” wywodzi się z czasów, kiedy robotnicy robili sobie przerwę w pracy na drugie śniadanie, na które składały się kanapki i czasami również aguardiente (czyli mniej więcej odpowiednik naszej polskiej wódki). Żeby jednak ukryć fakt spożywania alkoholu podczas przerwy na drugie śniadanie, ktoś wpadł na pomysł, żeby zamiast aguardiente używać słowa once (11), które odpowiada liczbie liter w nazwie tego alkoholu. I tak się przyjęło: „tomar once” czyli po prostu „pójść na jedenastkę” (a dzisiaj: zjeść podwieczorek).

Aktualnie używa się tego sformuowania nie zważając na to, że zazwyczaj w porze podwieczorku w ogóle alkoholu się nie spożywa. W zamian za to serwuje się herbatki (na które Chilijczycy mówią „aguita” lub „tecito”) lub kawki („cafecito”). Są to oczywiście zdrobnienia od następujących słów: „agua”, „”, „café” (woda, herbata, kawa), które w ustach Chilijczyków nabierają pieszczotliwych odcieni. W ogóle cechą charakterystyczną dla Chilijczyków są wszelkiego rodzaju zdrobnienia przy użyciu jakichkolwiek słów. Dlatego podczas popołudniowego „once” w chilijskich domach pije się herbatki i kawki oraz je się kromeczki podgrzanych chlebków (un pancito calentito) itp.

I właśnie podczas jednego z takich codziennych podwieczorków, zajadając się podgrzanym chlebkiem z awokado (pycha!), tata Daniela opowiedział mi bardzo ciekawą historię.

Kiedy jego mama (a babcia Daniela), Guillermina Rehren, była dwunastoletnią uczennicą w prowincjonalnej szkole na południu Chile (w Temuco), zaprzyjaźniła się z pewną dziewczynką o imieniu Laura. Dziewczynka ta była siostrą nikomu wówczas nieznanego chłopca o imieniu Neftalí Ricardo i nazwisku Reyes Basoalto. Któregoś dnia Guillermina została zaproszona do domu swojej przyjaciółki i tak właśnie ukazała się czternastoletniemu Neftalí, który pobiegł otworzyć jej drzwi. Chłopiec jakby zaniemówił, wydawać by się mogło, że poraziły go błękitne pioruny, które ujrzał wokół Guillerminy. I tak właśnie opisał to w poemacie „¿Dónde estará la Guillermina?” ("Gdzie jest Guillermina?"), kiedy miał już na karku więcej niż pięćdziesiąt lat i przybrany pseudonim Pablo Neruda.

Pierwsze wersy poematu brzmią następująco:

"Cuando mi hermana la invitó

y yo salí a abrirle la puerta

entró el sol,

entraron estrellas,

entraron dos trenzas de trigo

y dos ojos interminables…"

(Kiedy moja siostra ją zaprosiła

i wyszedłem, żeby otworzyć jej drzwi,

weszło słońce,

weszły gwiazdy,

weszły dwa warkocze z pszenicy

i para głębokich oczu bez dna...)

Poemat jest przepiękny. Całość można przeczytać tutaj

a ja może kiedyś zdobędę się na przetłumaczenie go do końca, choć wydaje mi się, że przy tłumaczeniu poezji nigdy nie uda się oddać całego uroku i atmosfery wiersza. Może ktoś inny się pokusi?

"Isla Negra 1968
Dla Guillerminy Rehren,
której wspomnienie mimo upływu czasu
pozostało żywe w jej starym przyjacielu.
Pablo Neruda"

W domu Daniela jest parę książek Nerudy, które poeta podarował jego babci już jako uznany artysta. Artysta, który pomimo mijającego czasu nigdy nie zapomniał o swojej młodzieńczej fascynacji. I nie szkodzi, że w swoim bujnym życiu związał się z wieloma kobietami, które porzucał, kiedy poznawał inne. Jednak lata nie wymazały mu z pamięci dwunastoletniej Guillerminy, której po latach dedykował swoje książki. I właśnie dlatego drugie imię Daniela to Guillermo, na cześć babci, która niestety nie wyszła za mąż za Nerudę (a może właśnie na szczęście), tylko za Luisa Advis Lobos, senatora i burmistrza Iquique, człowieka bardzo cenionego na północy Chile i bardziej stałego w uczuciach niż poeta Pablo. Może i na dobre to wyszło Guillerminie.

"Na stronie 220
piękne wspomnienie

Pablo Neruda

dla Guillerminy Rehren

Październik 1968"

PS. A dyrektorką w szkole w Temuco w czasach, gdy chodziła do niej Guillermina była ni mniej ni więcej tylko sama Gabriela Mistral (pierwsza Literacka Nagroda Nobla dla Chile, w 1945 roku).


A na zdjęciu tata Daniela,
syn Guillerminy, w której zauroczył się Neruda

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Swietny material

Aleksandra pisze...

Dzieki, ciesze sie, ze Ci sie podobal!

Anonimowy pisze...

no no jak by to mogła się historia inaczej potoczyć gdyby fascynacja Nerudy skupiła się tylko na babci Daniela:-) piekna historia:-) więcej takich podwieczorków prosze:-)

Aleksandra pisze...

I moglabym tu napisac, ze spotkam sie z wnukiem Nerudy! No rzeczywiscie, wtedy to dopiero byloby co czytac!

Anonimowy pisze...

To ja w sprawie awokado. :) Zdarzylo mi sie przez pare miesiecy podrozowac po Tanzanii, gdzie (jak w kazdym biednym i cieplym kraju) podstawowym skladnikiem diety jest kukurydza (maka z kukurydzy, placki z kukurydzy, kukurydza z grilla, piwo z kukurydzy itd.), ktora jest spoko przez tydzien, dwa, no moze trzy, ale w okolicach drugiego miesiaca zaczyna mocno zamulac. Na szczescie jedna z odskoczni bylo wlasnie awokado w formach najrozniejszych - awokado z dzemem, awokado z miodem, fasola z awokado, awokado z ogorkami, no po prostu wszystko z awokado.
Takze potwierdzam: awokado z cieplym chlebem spoko jest.

Anonimowy pisze...

Czesc Confusao,
ja tylko dodam, ze powoli uzalezniam sie od chleba z awokado i zaczynam rozumiec nostalgie Chilijczykow, ktorzy przebywajac za granica chyba mniej tesknia za mama i krajem, niz za "pan con palta" na sniadanie. I chyba w tym powoli zaczynam sie do nich upodabniac. Ale w innych kwestiach raczej nie.

Anonimowy pisze...

no to by dopiero bylo:-)